andjj andjj
150
BLOG

Rzecz o deregulacji

andjj andjj Polityka Obserwuj notkę 1

 

Mam mamę i chrzestną mamę. Razem studiowały w Lublinie, przyjaźnią się do dziś. Mama skończyła polonistykę, przez 35 lat pracowała w szkole. Chrzestna, zanim została moją chrzestną, ukończyła farmację.

Po 1989 roku największa w kraju, państwowa sieć aptek, niewydolnie zarządzana, kurczyła się w szybkim tempie… Chrzestna poszła w ślady kolegów po fachu i rzuciła robotę kierowniczki apteki. Wzięła sprawy w swoje ręce, założyła nową, małą i przytulną aptekę służącą mieszkańcom całej dzielnicy. Została przedsiębiorcą.

Zarabiała kilka razy więcej od moich rodziców. Chętnie wydawała pieniądze. Moja mama dokształcała jej dzieci z języka polskiego. Moi bracia uczyli ich angielskiego, ja pomagałem zrozumieć chemię, matematykę i fizykę. Dzięki temu już w wieku 15-16 lat zarabiałem pieniądze na korkach i stać mnie było na książki, kino i parę innych rzeczy. Kwitły kontakty społeczne między rodzinami, a i lokalne władze były bardzo zadowolone z rodzącej się drobnej przedsiębiorczości, bo przecież im zamożniejsi mieszkańcy, tym bogatsze miasto.

W pewnym momencie jednak wielki biznes wyczuł, że apteki to świetny interes i zaczęły powstawać sieci aptek, zarządzane nie przez aptekarzy lecz menedżerów z doświadczeniem w korporacji… Agresywny marketing, leki za złotówkę, które okradały budżet państwa i którym nieszczęsny NFZ nie mógł zaradzić – to wszystko sprawiło, że małe, zarządzane przez farmaceutów firmy, powoli zaczęły znikać z rynku. Przetrwały tylko te sieciowe. Jak to w kapitalizmie – wielki gracz, z wielkimi obrotami, prędzej czy później wyniszczy małego.

Moja chrzestna zmuszona była zamknąć aptekę w Przemyślu. Na kilka lat przeniosła jeszcze interes do małego Dubiecka, lecz i tam pojawiła się sieć z lekami za złotówkę – apteka, która przez długi czas… przynosiła straty. By osiągnąć cel – wykończyć konkurencję, podnieść ceny i zacząć zarabiać jako monopolista na malutkim rynku.

Kilka lat temu aptekarze próbowali przeforsować pomysły, by właścicielami aptek mogli być jedynie farmaceuci. Chcieli by rząd ograniczył ekspansję sieci, zarządzanych jak korporacje… Podniósł się wrzask: to nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem, to odbije się na klientach aptek. Nie mieli siły przebicia, więc zdecydowana większość farmaceutów niewolniczo haruje dziś w aptekach wielkich sieci. Czy dzięki temu leki są tańsze? Pytanie retoryczne…

Dziś moja chrzestna nie jest już przedsiębiorcą. Pracuje na obrzeżach miasta, w sieciowej aptece usytuowanej w pasażu hipermarketu Tesco… Zarabia tyle, że nie stać jej na to, by wysłać córkę na studia – z konieczności studiuje ona w Przemyślu, w państwowej PWSW. Chrzestna nie prowadzi też tak bujnego życia towarzyskiego, rzadko wyjeżdża z Przemyśla, nie bywa w kawiarniach i restauracjach, nie zostawia pieniędzy innym lokalnym przedsiębiorcom. Jest zmęczona pracą, bezsensownymi szkoleniami, na których uczą ją jak wciskać ludziom drogie leki (dzięki którym sieć maksymalizuje zyski)… Jest cieniem tej wesołej, dobrze zarabiającej kobiety przedsiębiorczej, którą pamiętam z lat 90. To odbija się na relacjach w jej rodzinie, relacjach ze znajomymi… Jest atomem w społeczeństwie, kolejnym zombie, niewolniczo pracującym dla korporacji.

Bezmyślna deregulacja przyniesie takie same konsekwencje… Ten wolnorynkowy na pozór pomysł w istocie wymierzony jest w prawdziwy wolny rynek, drobnych przedsiębiorców… Skoro taksówkarzem będzie mógł zostać każdy, nietrudno sobie wyobrazić, że za kilka miesięcy powstaną nowe korporacje taksówkowe, pod nazwą „Tesco” czy „Carrefour”. Zatrudniać będą bezrobotnych z prawem jazdy (na stażu, obowiązkowo finansowanym z Urzędu Pracy), studentów studiów zaocznych i emerytów (na umowę o dzieło, by przypadkiem nie płacić ZUS-u), w najlepszym razie na 7/8 etatu, za 900 zł miesięcznie (oczywiście tylko przez rok, gdy etat jest dofinansowany z Urzędu Pracy). Ceny taksówek spadną o jedną trzecią – super, klient będzie zadowolony! To, że zaniknie zupełnie drobna przedsiębiorczość, że stracą pracę ludzie związani od lat z miastem, będący jego tkanką społeczną? Że miasto straci sporą część dochodów z podatków od drobnych przedsiębiorców, że starzy taksówkarze (w wieku 40-50 lat) pozostaną bez środków do życia, że zniszczy to relacje w ich rodzinach, ograniczy obieg pieniądza w lokalnej gospodarce? Szczegóły… Grunt, że jakaś francuska czy brytyjska firma podwoi swoje zyski i wzrośnie liczba niewolników pracujących dla międzynarodowych korporacji…

Później taki sam los spotka prawników. Znikną te złe, ociekające luksusem kancelarie prawne… Bezrobotni absolwenci prawa trafią do callcenter, będą siedzieć stłoczeni w boksach i udzielać porad prawnych przez Skype’a, za 1500 zł netto miesięcznie. Od ręki napiszą nam pismo (na wzorze, dostępnym już dziś w sieci za sms-a o wartości kilka złotych) i wyślą mailem, wyjaśnią wszystkie wątpliwości według schematu, który poznają dokładnie na szkoleniach… A że czasem się pomylą na naszą niekorzyść? Errare humanum est. Dowiesz się drogi konsumencie, że trzeba było czytać 40-stronicową umowę przesłaną mailem i wybrać droższą opcję usługi, z ubezpieczeniem…

Podobny los spotka prędzej czy później wszystkich, którym marzy się praca na własny rachunek… Korporacje, w swojej patologicznej pogoni za zyskiem i władzą, zniszczą wszelką przedsiębiorczość. Rozrosną się jak rak.

Gdy już zmonopolizują nowe rynki i zaczną zarabiać miliardy, zacznie się… reregulacja. Patologiczna pogoń za zyskiem przyniesie bowiem realne obniżenie jakości, więc społeczeństwo przyklaśnie pomysłom podnoszącym standardy wykonywania usług. W praktyce, jak to bywa we współczesnym świecie, lobbing korporacji sprawi że słuszna idea przerodzi się w jej karykaturę. I służyć będzie tylko ochronie interesów wielkich korporacji – setki papierów, rygorystyczne wymogi, utrudnią dostęp do rynku małym przedsiębiorcom i zagwarantują wielkim graczom wielkie zyski na wieki wieków. Amen.

Co ciekawe, korporacje mają dziś głównie rozproszony akcjonariat. Po demontażu państwa (np. całkowitym demontażu państwowych systemów emerytalnych na świecie), ich właścicielami mogą być głównie otwarte fundusze emerytalne. Tym samym spełni się marzenie Marksa – wszyscy będziemy pracownikami i właścicielami zarazem! I potwierdzi się empirycznie myśl Jacquesa Derridy, który skonceptualizował dekonstrukcję jako proces pośredni między konstrukcją i rekonstrukcją – każda dekonstrukcja musi z konieczności prowadzić do rekonstrukcji. Dekonstrukcja realnego socjalizmu przyniesie nam rekonstrukcję wszelkich patologii poprzedniego systemu. Deregulacja prędzej czy później wymusi reregulację.

To źle? Nie do końca… Byt określa świadomość, powiadał Marks. Może gdy wszyscy będziemy harować jak nakręceni pracownicy call center, gdy wszyscy staniemy się niewolnikami korporacji, narodzi się myśl, że może być lepiej… Samo to już będzie oznaczać, że jest lepiej.

***

Tekst na licencji Creative Commons CCBY-ND 3.0: zezwala ona na rozpowszechnianie, przedstawianie i wykonywanie utworu zarówno w celach komercyjnych jak i niekomercyjnych, pod warunkiem zachowania go w oryginalnej postaci (nie tworzenia utworów zależnych)

andjj
O mnie andjj

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka